Miało być powyborcze wynurzenie, miało ale nie bardzo może, bo sam uczestniczyłem w tym quasi demokratycznym przedstawieniu, gdzie ponad połowa narodu nie poszła na głosowanie, a połowa drugiej połowy sprzedała swoje głosy. Efekt uboczny młodej demokracji i niewiary w wartość własnego głosu wypacza i tak kiepski wizerunek rodzimej polityki i polityków. Zatem oszczędzę instytucje, które są przynajmniej w teorii fundamentem demokratycznego państwa, bo nie brakuje mi wiary, iż kiedyś taką opoką będą w praktyce.
Obiecałem sobie, ale przede wszystkim czytelnikom ciąg dalszy pomysłów na „wielki” Różan. Gdyby chcieć krótko przypomnieć poprzednie, to szansy na cywilizacyjny rozwój naszego miasteczka upatrywałem w stworzeniu na bazie podupadającego Zespołu Szkół, szkoły mistrzostwa sportowego, w oparciu o istniejące i mogące powstać zaplecze w postaci infrastruktury technicznej i niebywale sprzyjającego sportom wodnym naturalnego położenia Różana. Tym razem skupię się na kwestiach gospodarczych, idącej za tym likwidacji bezrobocia i koniecznych rozwiązaniach podatkowych.
Każda szanująca się gmina posiada strategię rozwoju, z którą wiążą się skonkretyzowane oczekiwania, co do spodziewanych inwestorów i rozwoju przedsiębiorczości na swoim terenie. Mówiąc potocznie, taka gmina wie ilu i jakich fabryk, przedsiębiorstw, zakładów usługowych potrzebuje, aby zaspokoić pracownicze ambicje mieszkańców i nie kłopotać się o bezrobocie. Wiedza ta jest podparta analizami, dokumentami i w końcu konkretnymi rozwiązaniami w postaci np. jasnego systemu preferencji podatkowych, ofert zabudowanych i niezabudowanych, uzbrojonych i nieuzbrojonych terenów pod inwestycje. Przy okazji taka gmina powinna mieć jasno określony priorytet kierunku w jakim szczególnie chce się rozwijać.
O Różanie mówi się od dawna, jako o gminie mającej ogromny potencjał turystyczny. Brakuje nam jednak typowo turystycznej infrastruktury. Swego czasu Rada Miejska przeznaczyła pieniądze na ścieżkę rowerową do Dyszobaby. Jedyne, co udało się w tym zakresie zrealizować burmistrzowi to kładka.
Nie mamy czytelnego systemu zwolnień podatkowych, który pomaga podejmować decyzje o lokalizacji inwestycji. Burmistrz umarza podatki po uważaniu, dbając o głosy przy okazji kolejnych wyborów. Gorzej jest już z opuszczeniem urzędu w poszukiwaniu możliwości przyciągnięcia kapitału do miasteczka. Mamy przez to do czynienia ze swoistym paradoksem. Niby gmina pieniędzy ma dużo, ale ludziom wcale nie żyje się przez to lepiej w sensie dosłownym. Zasobność budżetu nie powoduje spadku bezrobocia, no chyba, że podczas organizacji brygad układających na zlecenie Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej krawężniki i chodniki.
Stąd zrodził się w mojej głowie pomysł, aby korzystając z możliwości budżetu sukcesywnie skupować od mieszkańców, zarówno tych z miasta, jak i wsi sąsiadujące ze sobą nieruchomości gruntowe, których nikt nie użytkuje, a które marnieją bądź leżą odłogiem. Bzdura powiecie? Ja natomiast sądzę, że nie. Ano można by scalić takie grunty w jedno i stworzyć fundament pod powstanie parku maszynowego, czy specjalnej strefy ekonomicznej, w której będą funkcjonowały firmy chcące produkować i egzystować na terenie gminy. Uzbrojony przez gminę teren, preferencje podatkowe i wyjście z propozycjami na zewnątrz przyniosło efekt już w niejednym miejscu w Polsce. Są miejscowości, które dzięki takim działaniom stały się prężnymi ośrodkami gospodarczymi.
Takie mam wrażenie, że czas wykorzystać nasze podstawowe atuty: położenie na ważnych szlakach komunikacyjnych, bliskość aglomeracji warszawskiej, możliwości ekonomiczne gminy pozwalające na daleko posunięte inwestycje w infrastrukturę techniczną i uchwalony w niedługim czasie stabilny system preferencji podatkowych. Suma tych zdarzeń powinna w końcu przynieść efekty gospodarcze. Jest tylko jeden warunek. Gmina potrzebuje przy tym sprawnego menadżera, który spogląda w jej przyszłość z podniesioną, a nie wiecznie opuszczoną głową.
P.Ś.